Pewniak, reż Jakub Wons

09:15

To był pewniak – zapewne w swoim życiu powiedział niejeden sportowiec… i to nieraz. I zapewne niedawno to samo mówił Łukasz Burliga (obecny piłkarz Wisły Kraków) przyłapany (i przy okazji nagrany) w zakładzie bukmacherskim. Tak to już z tymi zakładami bywa, że raz coś jest „pewne-pewne”, a innym razem „pewne, ale mniej pewne”. To był pewniak – to samo, co wszyscy powiedział również Sławomir Głodek, bohater spektaklu w reżyserii Jakuba Wonsa w dniu swojego ślubu. Tyle, że jego słowa były jak złe zaklęcie zapowiadające zbliżającą się tragedię


Ta historia mogła przydarzyć się każdemu. Tobie, twojemu bratu/siostrze, sąsiadowi/sąsiadce, znajomemu „ze szkolnej ławki”, bo prawdą jest, że jak już raz wciągnie „bukmacherka” to szybko ze swoich „rąk” nie wypuści. Gnębi i prześladuje na każdym kroku. Wszędzie się ją widzi, wszędzie spotyka. Nie można się od niej uwolnić. Bohater spektaklu Pewniak w reżyserii Jakuba Wonsa też nie mógł, ale on to się z tego nawet cieszył, bo był „święcie” przekonany, że obstawienie jednego z meczy ligi azjatyckiej przyniesie mu wygraną. Na tej lidze to ja się nie znam w ogóle, ale piłkę nożną to kocham i wiem – chociaż fachowcem nie trzeba być, żeby wiedzieć – że podczas meczu wszystko jest możliwe, a jedno dobre zagranie może zmienić losy całego spotkania. Wygrani stają się przegranymi, a przegrani wygranymi. Podobnie stało się ze Sławomirem Głodkiem, który ze zwycięscy stał się pokonanym, winny swoim wierzycielom dziesięć tysięcy złotych. W portfelu pustka, a na zwrócenie pieniędzy zaledwie kilka godzin. Biedny facet, bo na domiar złego „dzień sądu” okazał się dniem jego ślubu.

Wierzyciele, narzeczona, Głodek i jeszcze paru innych bohaterów – tyle osób można byłoby doliczyć się w spektaklu, ale nie… na scenę wychodzi jedynie jeden aktor, Sebastian Cybulski, który sam odegra kilka godzin z życia głównego bohatera. Odegra i to jak… (w miejsce kropek wpisać same pozytywy). Ten spektakl od początku „nie pachniał” nudnym monodramem, a przejmującą historią – jak się później okazało bardzo zabawną historią. 

Sama postać Sławomira Głodka zaciekawia. Położony w trudnej sytuacji mężczyzna, zamiast budzić w nas współczucie i pewnego rodzaju poruszenie, rozśmiesza. A jego postać zamiast tragiczną staje się zabawną. I z minuty na minutę jest coraz śmieszniej. Jedno pozostaje jednak niezmienne, Głodek to miłośnik piłki nożnej (wystarczyło tylko zobaczyć jego mieszkanie, żeby to zrozumieć), który nie zawaha się nawet w najcięższym dla siebie momencie obstawić (pewnego) Messiego. Śmieszny facet z niego jest. Jego życie byłoby jedną wielką wygraną (arystokratyczna narzeczona przecież zobowiązuje) gdyby nie „ten głupi mecz”.

Jak sam bohater wielokrotnie powtarza, w życiu nie napracował się tak, jak przy kombinowaniu skąd wziąć dziesięć tysięcy złotych dla swoich wierzycieli. I mimo tego, że jest to dzień jego ślubu to buissness is buissness i sprawę trzeba załatwić od ręki. Więc dzwoni gdzie się da, robi co się da, aby tylko wywiązać się ze zobowiązania. 
Kto by pomyślał, że posunie się nawet do sprzedaży ślubnych obrączek, aby – mówiąc kolokwialnie – ratować własną dupę. To znaczy przyjaciel ratuje mu dupę, bo to on jeździ samochodem z jednego miejsca do drugiego załatwiając wszystko. Głodek z przyczyn "popadnięcia w kłopoty" z domu ruszyć się nie może.

Ale, żeby happy end’em nie zakończyć „sprawy na śmierć i życie”, to coś tragicznego wydarzyć się przecież musiało. Niepowodzenie misji wróżył już przerwany telefon od najlepszego kumpla – czyżby kolega zwiał z kasą, pierwsze co przychodzi na myśl. Ale, ale.. Do widza dochodzą dźwięki gwałtownego pukania do drzwi – ups, przyszły i kłopoty. Wypada się powtórzyć i powiedzieć, że biedny facet z tego Głodka, bo jego najszczęśliwszy dzień w życiu okazał się być tym najgorszym.

Cała akcja toczy się i toczy, niczym absurdalny ciąg wydarzeń, przerywany rozmowami z portretem ojca, telefonami od narzeczonej i przyjaciela. Nic jednak nie „stoi w miejscu”, a toczy się, ważąc na szali losy Głodka. I mimo tego, że jest to opowieść z „jednym bohaterem”, to przyciąga i przykuwa uwagę widza przez cały czas trwania sztuki. A to wcale takie łatwe nie jest, bo dynamizm i cała energia spektaklu spoczęła na barkach aktora. Ten jednak wykreował postać głównego bohatera na tak barwną, wyrazistą i interesującą, że nie sposób było się przy niej nudzić. 

Spektakl Pewniak został zainspirowany Teatrem Telewizji: Sammy Kena Hughesa w reżyserii Jerzego Gruzy, ale to nie ten sam spektakl co w roku 1962, a zupełnie inny, unowocześniony i uwspółcześniony. Przedstawiony tak, żeby jeszcze bardziej „wyostrzyć” problem, który coraz częściej dotyka ludzi, który stał się aż za bardzo powszechny.

Problem hazardu, to ciężka sprawa – bez dwóch zdań. I chociaż każdy zdaje sobie z tego sprawę, to mało kto o tym rozmawia, a spektakl Pewniak „porozmawiał”, ukazując w łatwy i przyswajalny dla odbiorcy sposób jak to może potoczyć się życie, kiedy to „obstawianie meczy” (czy czegokolwiek innego) stanie się priorytetem.



Pewniak
Old Timers Garage Teatr&Klub Muzyczny
autor: Marek Pituch
reżyseria: Jakub Wons
scenografia: Adam Grządziel
muzyka: Szymon Suchoń
oświetlenie: Grzegorz Wydmuch
obsada: Sebastian Cybulski

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE